Strony

2017/09/18

Od premiery "Samych swoich" mija dokładnie 50 lat

Fragment artykułu "Od premiery "Samych swoich" mija dokładnie 50 lat. Przypominamy kulisy komedii wszechczasów" z RynkuSeniora.pl

15 września 1967 roku, dokładnie 50 lat temu, w nieistniejącym już warszawskim kinie Moskwa odbyła się premiera "Samych swoich" - filmu Sylwestra Chęcińskiego o konflikcie rodów Karguli i Pawlaków, określanego jako "polska komedia wszechczasów".

Początkowo "Sami swoi" nie zdobyli wielkiej popularności. Obraz odkryto - jak wspominał reżyser filmu na łamach "Angory" - dopiero po pół roku od premiery.

Bezpośrednim autorem opowieści o repatriantach zza Buga był Andrzej Mularczyk - pisarz, dziennikarz, reportarzysta i autor scenariuszy.

Pomysł na opowieść o Kargulach i Pawlakach Mularczyk zaczerpnął ze wspomnień rodzinnych. Jego stryj Jan Mularczyk, pierwowzór Kazimierza Pawlaka, na skutek rodzinnych waśni wyemigrował do Argentyny. Gdy powód konfliktu - czyli jego teść - zmarł, Jan Mularczyk powrócił na Kresy Wschodnie, by znowu kilka lat później zostać zmuszonym do opuszczenia rodzinnych stron, tym razem na stałe. Na nowe miejsce życia wybrał wieś Tymowa położoną między Lubinem a Ścinawą, gdy - jadąc ostatnim transportem na Ziemie Odzyskane - na łące zauważył krowę z ułamanym rogiem, własność swojego nielubianego sąsiada z Boryczówki.

Na kanwie opowieści stryja Andrzej Mularczyk napisał scenariusz słuchowiska radiowego "I było święto", które wyreżyserował później Andrzej Łapicki. W radiową rolę Pawlaka wcielił się Wojciech Siemion, a Kargula Mieczysław Stoor. Następnie kierownik artystyczny Zespołu Filmowego Iluzjon Czesław Petelski zlecił Andrzejowi Mularczykowi napisanie na podstawie słuchowiska scenariusza filmowego. Gotowy skrypt wzbudził wątpliwości Komitetu Oceny Scenariuszy. Jego członkowie uważali m.in. że stylizowanie dialogów na mowę kresową daje efekt komiczny tylko podczas czytania i nie będzie śmieszyć na ekranie.

Scenariusz, zamiast do uważającego się za "człowieka Wschodu", wychowanego w Wilnie reżysera Bohdana Poręby, trafił właśnie w ręce Chęcińskiego - wtedy już autora debiutanckiej, nagrodzonej w Wenecji "Historii żółtej ciżemki" (1961) i świeżo skończonej "Agnieszki 46" (1964), rozgrywającej się na ziemiach zachodnich wśród przesiedleńców z Kresów. Reżyser znał już słuchowisko Mularczyka i Łapickiego.

- Byłem zachwycony tym, co usłyszałem w radiu. Zauważyłem, że autor kroczy po moim terenie. Ja to wszystko znałem. Zjeździłem ziemie zachodnie, znałem relacje przesiedleńców. Miałem w języku ten wschodni zaśpiew. Pierwowzory postaci, które stworzył Mularczyk, istniały już w rzeczywistości i w literaturze. Ale to, co jest w kinie, jest moją rzeczywistością, powołaną przez moją wyobraźnię - mówił w jednej z rozmów.

Film pierwotnie miał funkcjonować pod takim tytułem, pod jakim Polacy poznali słuchowisko. Sylwester Chęciński ogłosił jednak wśród członków ekipy konkurs na lepszą nazwę produkcji. Do wygrania była butelka wódki. Ktoś rzucił "Samymi swoimi", brakowało jednak sceny, w której z ust którejś z postaci na ekranie padałyby te słowa. Tytuł podłożono więc pod mamrotanie pijanego młynarza.

W roli Pawlaka reżyser zamierzał obsadzić Jacka Woszczerowicza. I choć aktor bardzo chciał zagrać, to musiał jednak zrezygnować z powodów zdrowotnych. Rozpoczęły się więc poszukiwania odpowiedniego odtwórcy tej roli. Jednym z kandydatów do roli miał być Witold Pyrkosz, grający wówczas w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Aktor, któremu charakteryzatorzy na potrzeby roli w "Samych swoich" mieli nawet prostować nos, ostatecznie w filmie wystąpił jedynie w epizodycznej rólce - jako warszawski szabrownik, który został w Rudnikach taksówkarzem.

Fragment artykułu z serwisu Rynek Seniora. Całoś można przeczytać w serwisie.

Brak komentarzy: